Tekst Pawła Reszki z najnowszego Tygodnika Powszechnego – TUTAJ. Poniżej fragment tekstu.
Podróż przez Wołyń w listopadzie jest specyficznym przeżyciem. Dnie są krótkie, trawy poszarzałe, a drzewa już nagie. To potęguje uczucie pustki.
Rozległe, porzucone pola powodują, że czasem zaczynamy tęsknić za odmianą widoku. Chcielibyśmy by już za zakrętem pojawił się jakiś pies, płot, dom, człowiek. Intuicyjnie czujemy, że pojawić się powinien.
A jednak znów widzimy tylko pole. Ale intuicja wcale nas nie myli. Oczekiwanie jest jak najbardziej uzasadnione. Akurat za tym zakrętem powinien pojawić się pies, płot, dom i człowiek.
Tu kiedyś była wieś Ostrówki.
Kolejny materiał, który powstał po naszej wyprawie na Wołyń. W dzisiejszej Rzeczpospolitej i na naszym blogu pisze Agata Kaźmierska – TUTAJ. Poniżej fragment tekstu.
Polska i Ukraina mają wspólnych bohaterów z czasów drugiej wojny światowej, ale nikomu nie jest z nimi po drodze.
W ostatniej sali muzeum ziemi wołyńskiej w Lubomlu na połowie ściany, po lewej, wiszą pamiątki związane z partyzantami nacjonalistycznej Ukraińskiej Powstańczej Armii. Możliwe, że to ci sami, którzy dopuścili się rzezi na Polakach 70 lat temu. Na tej samej ścianie po prawej wiszą zdjęcia żołnierzy Armii Czerwonej. Choć wyżynali ukraińskich partyzantów, to też bohaterowie, bo w 1944 r. przegnali Niemców.
Zaraz przy wejściu do tej sali na honorowym miejscu wisi kopia dyplomu Instytutu Yad Vashem.
Upamiętnia Iwana i Marię Switiaszczuków, Ukraińców którzy uratowali żydowską rodzinę.
– To są nasi Sprawiedliwi. Też bohaterowie – wyjaśnia dyrektor muzeum Aleksander Ostapiuk.
– A Ukraińcy ratowali Polaków? – dopytuję.
– Ratowali, ale kto by ich pamiętał…